logotype

Terminarz

kwiecień 2024
P W Ś C Pt S N
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 1 2 3 4 5
Gdy wiara umiera

15 października 2015, Czesław Budzyniak

gdywiaraumieraKiedy czytamy naszą Biblię, napotykamy świętych ludzi, obok których nie sposób przejść obojętnie, nie zważając na ich radości i smutki, a także okoliczności, w których żyli, dokonywali wielkich działań w imię swojego Boga.

Później w innych okolicznościach, tych samych ludzi wiara zaczyna umierać, wywołując nasze zdumienie i smutek. Jednocześnie uświadamia to nam, że i nasza wiara może nie zawsze będzie odpowiadać Bożemu oczekiwaniu. Jest bowiem noszona w kruchym naczyniu glinianym, podobnym do naczynia Ewy w Edenie, którą szatan zwiódł. Nas też może on zwieść.
Wiara zwykle umiera powoli, rzadko widuje się nagłą śmierć wiary. Najpierw następuje powątpiewanie i myśli zaczynają krążyć wokół demonicznego pytania: a czy to prawda, że Bóg powiedział? I to z pozoru niewinne pytanie może być początkiem umierania wiary. Zanim wiara stanie się martwą, człowiek znajduje się w różnych okolicznościach. Mają na niego wówczas wpływ dwie siły. Jedną jest Duch Święty, który nigdy nie rezygnuje z człowieka powątpiewającego, ale nie rezygnuje też z niego duch tego świata - duch ciemności.
Nasza wiara jest połączona z naszą wolą. Jeśli zatem serce człowieka zwróci się w kierunku Boga, nadejdzie pomoc i Duch Święty odrodzi ku nadziei żywej. Jeśli jednak zatrzyma się przy wystawie tego świata, hałaśliwej jego rozrywce, to zobaczy to, czego nie widział wcześniej. Nastąpi pożądanie ciała i oczu, a pycha życia spowoduje nieuchronny uwiąd moralny. Nastąpi też śmierć wiary.

Jaki to stan człowieka, kiedy wiara zaczyna umierać? Co się z nim wtedy dzieje, o czym myśli, co zaczyna robić? Przywołałem do mojej pamięci kilka przykładów, które miały miejsce wśród ludzi podobnych do nas. Może ich pozycja społeczna była inna, ale żyli kiedyś, jak my dziś żyjemy.

Zapraszam czytelników do Starego Testamentu. Pragnę podać jeden przykład ku przestrodze, by w podobny sposób nie stracić wiary, która nieco wcześniej miała się całkiem dobrze, a później umarła.
Mam tu na myśli Uzzjasza, króla judzkiego, który panował w Jeruzalemie 52 lata. A zatem będzie to lekcja dla prawdziwie pobożnych ludzi, zwłaszcza tych o dłuższym stażu wiary, jak i dla młodszych również.
Czytamy o Uzzjaszu: Czynił on to, co prawe zupełnie tak samo, jak jego ojciec Amasjasz (2Kronik26,4). W poniższych wersetach jego historia mówi o samych osiągnięciach i sukcesach, nic nie wskazywało, że gdzieś kryje się jakieś niebezpieczeństwo. Dopiero w wierszu 16 napisano tak: Gdy zaś doszedł do potęgi, wzbiło się w pychę jego serce ku własnej jego zgubie i sprzeniewierzył się Panu, Bogu swemu.
Zatrzymajmy się na chwile nad znaczeniem zwrotu sprzeniewierzył się Panu. Oznacza ono zdradę swoich przekonań religijnych, odstąpienie od dotychczasowego stylu życia i praktyk religijnych, robienie czegoś, czego wcześniej nigdy się nie robiło ani pewnie do głowy nie przychodziło tak robić.
Król Uzzjasza wcześniej znał swoje miejsce, znał też miejsce synów Aarona. Później było inaczej. Sprzeniewierzenie się jego polegało na tym, że wszedł do przybytku Pana, stanął przy ołtarzu kadzenia z zamiarem złożenia ofiary z kadzidła dla Pana. Wiedział on dobrze, że te czynności były zastrzeżone wyłącznie dla kapłanów. Ale pewnie nie wiedział o tym, że pycha jest początkiem każdego innego grzechu i że ostatecznie ośmieszy każdego. Toteż samozwańczy arcykapłan, wchodząc do przybytku Pana, naruszył Boży porządek. Żadne uwagi nie skutkowały, nawet stanowcze wystąpienie arcykapłana Azariasza nie było wzięte przez niego pod uwagę. Usłyszał zatem stanowczy nakaz: Wyjdź z przybytku, gdyż dopuściłeś się zniewagi i nie przyniesie ci to chwały przed Panem Bogiem (w.18). Nie posłuchał, nawet rozgniewał się na kapłanów. Skutek był tragiczny dla niego. Został dotknięty trądem i to natychmiast. Było to znakiem Bożego gniewu nad nim. Później miał już wiele czasu w odosobnionym domu dla trędowatych, by pomyśleć, czy warto było domagać się i szukać chwały tam, gdzie jej nie powinien szukać. Jeśli nawet doszedł do takiego wniosku, było już jednak za późno. Nawet nie mógł spocząć w rodzinnym grobowcu, tylko obok.

Za naruszanie Bożych przykazań nie ma ceny, którą by można później zapłacić. 52 lata drogi za Panem nie wystarczyły, by Pan wybaczył zniewagę Bożego porządku, którego dopuścił się król Uzzjasz. Jego zachowanie i postawa to klasyczny przykład arogancji i głupoty, a także pychy, która popycha do poszukiwania chwały dla siebie. Uzzjasz zapragnął być kimś innym niż był dotąd. Szkoda tylko, że nie wiemy, co przez to chciał osiągnąć. Wniosek jednak nasuwa się oczywisty: Czy dla młodego, czy starego człowieka, skutek pychy zawsze będzie jednakowy – poniżenie i śmierć wiary. Tak było z Uzzjaszem, który doszedł do szczytu swej kariery w sławie, ponieważ czynił to, co prawe w oczach Pana. Później jednak to się zmieniło. Krok źle postawiony, nieprzemyślany albo źle przemyślany, uczynił z niego człowieka pożałowania godnym, bez możliwości naprawienia swego błędu. W końcu nawet w rodzinnym grobowcu nie mógł spocząć. Ta smutna historia, niech będzie dla każdego z nas dziś przestrogą, by nie stracić tego, co zostało osiągnięte. Czy w dłuższym, czy krótszym stażu wiary, ale osiągnięte. Więc trzymaj co masz, bo Uzzjaszowi nie udało się utrzymać owoców swej wiary.

Teraz inna postać Bożego człowieka, który idzie przez życie ze swoją wiarą, spotyka się z ludźmi wierzącymi i niewierzącymi, przychylnymi sobie i bardzo wrogo nastawionymi. Tak wrogo, że monarchini Izabela powiedziała krótko: jutro o tym czasie uczynię z twoim życiem to samo, co z życiem każdego z nich (śmierć proroków Baala) (1Król.19,2). Mam tu na myśli oczywiście mieszkańca Tiszbe z Gieladu, a jest nim długowłosy prorok Eliasz, przepasany pasem skórzanym wokół swoich bioder. Teraz jego nowa sytuacja, odmienna niż w minionych tygodniach, a nawet miesiącach, spowodowała zwątpienie w przedsięwzięcia, które podejmował w imię swojego Boga Jahwe. A dokonał rzeczy wielkich jak żaden inny prorok. Na jego modlitwę deszcz nie padał przez trzy i pół roku. Później modlitwą otworzył niebo i deszcz zaczął padać. Modlitwą sprowadza ogień na swą ofiarę na oczach 450 proroków Baala i ludu Izraela. Dokonuje jeszcze kilka innych ciekawych wydarzeń. I te wszystkie razem wzięte wydarzenia nie wystarczyły, by utrzymać wiarę na odpowiednim poziomie. Nie chce stać się ofiarą drapieżnej córki Sydonu Izabeli, oddala się od niebezpiecznego miejsca, siada pod jałowcem i woła do swojego Boga: Dosyć! Chcę umrzeć. Strach, zniechęcenie a może zmęczenie, może głód, mogły spowodowału też i zwątpienie. Dobrze, że w tym czasie Eliasz zdolny był jeszcze posłuchać Bożego polecenia. Dopiero u podnóża góry Horeb, w jaskini, otrzymał pocieszenie i utwierdzenie swojej wiary, która z pewnością ożyła.

W tym samym duchu co duch Eliasza jest syn Elżbiety i Zachariasza zwany później Janem Chrzcicielem. Jako pierwszy wyznaje swoimi ustami i składa świadectwo o Synu Boga: Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata (Jan 1,29). On musi wzrastać, ja zaś stawać się mniejszym (Jan 3,30). Słyszy Boży głos jak grzmot w czasie burzy: Ten jest Syn mój umiłowany, którego sobie upodobałem (Łk.3,22). A po kilku tygodniach, może miesiącach, w innych okolicznościach, kiedy znajduje się w więzieniu, zadaje pytanie: Czy to Ty jesteś, czy innego mamy czekać? (Mt.11,3). Jakie to smutne, jak bardzo smutne, gdy wiara ustępuje zwątpieniu, nawet u takich ludzi jak Jan Chrzciciel.

Te dwa ostatnie przykłady, o których wspomniałem, mówią wprawdzie o upadku wiary, o jej osłabieniu, ale nie z powodu grzechu tylko z powodu przykrych okoliczności. Jak jednego męża Bożego tak i drugiego spotkało doświadczenie smutne i bardzo bolesne, jakim jest prześladowanie. Stąd powątpiewanie i zniechęcenie do dalszej działalności, ale nie śmierć wiary, jak w przypadku króla Uzzjasza .

Z przyjemnością czytamy o betlejemskim pasterzu owiec. Trochę zuchwałym, bo jest młodym i urodziwym młodzieńcem kochającym swojego Boga Jahwe i swój naród. Bez przygotowania na polu walki, bez oręża wojennego pokonuje ostoję armii filistyńskiej jednym kamieniem wyrzuconym z procy. Proca to takie ręczne urządzenie, które służyło pasterzom do zabawy i zabicia czasu, pozwalała rzucać kamykiem do celu. Dawid jednak nie pokładał nadziei w swoich umiejętnościach, lecz powiedział do Goliata: …ja wyszedłem do ciebie w imieniu Pana Zastępów, Boga szeregów izraelskich, które ty zelżyłeś. Wyrzucił kamień z procy, który tafił w czoło Filistyna i ten padł na ziemię. Potem pozostało świętowanie zwycięstwa.

Z przyjemnością też czytamy jedenasty rozdział listu do Hebrajczyków o ludziach, którzy dokonali wielkich Bożych dzieł w imię swojego Boga, w którego wierzyli. I słusznie autor mówi: czasu by mi nie starczyło, gdybym miał opowiadać o sędziach, królach, czy prorokach. Ale 36 wiersz zmienia ton i nastrój wydarzeń mówiąc: Drudzy zaś doznali szyderstw i biczowania, więzów i więzienia. Byli kamienowani, paleni, przerzynani piłą, mieczem zabijani, błąkali się w owczych i kozich skórach wyzuci ze wszystkiego, uciskani i poniewierani. Ci, których świat nie był godny, tułali się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi. A wszyscy ci dla swej wiary zdobyli chlubne świadectwo …

Ileż to razy zastanawiałem się nad losem tych najzacniejszych ludzi wśród swoich narodów i ich wiarą. Jaki też poziom ich wiary być musiał, by przetrwać chwile błąkania się po pustyniach i górach pozbawionych godności człowieka, na których prześladowcy patrzeć byli niegodni. Zawsze w końcowym efekcie rozważania o tym przychodzi myśl: to dzięki żywej wierze mogli zdobyć chlubne świadectwo i przeżyć życie godne Ewangelii Chrystusowej.

Zadaję sobie czasem pytanie, jak utrzymać wiarę w kruchym naczyniu glinianym? Jak utrzymać przy życiu, żeby nie umarła w rozmaitych okolicznościach? Sądzę, że odpowiedzią może być to ważne stwierdzenie Pana Jezusa, które i dziś jest wciąż aktualne: Błogosławiony jest ten, kto się mną nie zgorszy (Mt.11,3) - B.T.: …kto we mnie nie zwątpi.

Nasza wiara albo powiem inaczej: moja wiara podobna jest do wiary ojca chorego chłopca, który przyszedł do Jezusa i zapytany właśnie o wiarę odpowiedział: wierzę, ale pomóż memu niedowiarstwu. Albo prosimy: przymnóż nam wiary. To dobrze, a nawet może lepiej, bo proszenie o wiarę też jest jej wyrazem. Powiem więcej: głębokie westchnienia skierowane w stronę naszego Boga też są wyrazem naszej wiary, czasem wystarczającej nawet do tego, by górę przenieść i rzucić ją w morze.
Rozmyślam nad tym, jaka wiara jest potrzebna albo ile jej dziś potrzeba, by przejść życiową pustynię, która zapisana jest w naszej księdze życia. Znamy przecież i takich, którzy stali się rozbitkami w wierze i zostali pokonani.

Nie dziwi mnie upadek Piotra, który zapewniał Pana o swojej wierze. Powiedzcie, jak mogła jego wiara nie upaść, gdy stał na dworze kapłanów, przy ognisku i patrzył na Jezusa przed Radą Najwyższą. Jezus stał tak jak człowiek bez mocy. Nic nie widział Piotr w Jezusie z tego, co widział wielokrotnie wcześniej. Patrzył i wiara jego zaczęła umierać.
Dopiero spojrzenie Jezusa w stronę ucznia i pianie koguta uświadomiły mu, kim tak naprawdę jest Jezus i kim jest on sam wobec Jezusa ze swoimi zapewnieniami, a teraz zdradą. Zrozumiał siebie, swoją słabość i swój strach. Płacz w ukryciu i żal do siebie samego za taką postawę nie pozwoliły całkiem umrzeć jego wierze. Co prawda został Piotr powalony, ale nie zwyciężony. Wstał i poszedł dalej. Poszedł nad jezioro Genezaret, by tam usłyszeć pytanie: Miłujesz mnie Piotrze?

Dlatego nie dziw się dziś, gdy stoisz w wierze i widzisz siostrę czy brata, którego czasem wiara się zachwieje. Apostoł pozostawił takie ostrzeżenie: A tak kto mniema, że stoi, niech patrzy, aby nie upadł (1Kor.10,12) albo: My, którzy jesteśmy mocni, winniśmy wziąć na siebie ułomności słabych.

Nasze chrześcijańskie życie polega na dotrzymaniu wierności Temu, który zna wszystkie tajemnice, dotrzymaniu wierności w różnych okolicznościach i wtedy, kiedy kroczysz przez życie z uniesioną głową, radością i jesteś mocny, i wtedy, kiedy trzymasz twarz w swoich dłoniach, płaczesz cicho i słyszysz tylko szept: Błogosławiony kto we mnie nie zwątpi …