Matka mojego Pana |
12 marca, Czesław Budzyniak Kiedy zapisałem tytuł tego tekstu, pojawiły się we mnie refleksje, czy moje intencje, które noszę w sobie, w stosunku do Marii - matki Jezusa, będą dobrze odebrane przez czytelników. Sądzę, że my, Ewangeliczni Chrześcijanie, jesteśmy winni Marii coś więcej niż tylko pamięć o niej, jako matce Pana Jezusa. Bez wątpienia szacunek mamy dla każdej matki, która rodziła i wychowywała swoje dzieci. Maria jednak była szczególną matką. Była bowiem biologiczną matką naszego Pana, a Ten jest Synem Bożym i Mesjaszem na ziemi, któremu ludzkie ciało dała właśnie Maria. Zatem jesteśmy jej winni wyrazy szczególnego szacunku. Od początku naszej ludzkiej historii, matki były otaczane szacunkiem. Tak było kiedyś, nie może być inaczej dziś. Matka jest tajemnicą i jest świętością. Świętością dlatego, że współdziała ze Stwórcą w tworzeniu misterium życia. Dziś ta świętość po części się zagubiła, nie może się jednak zagubić u matki chrześcijanki. Niemal każda matka, wydając na świat małego człowieka, łączy z nim swoją nadzieję, że będzie go kochać i będzie kochana przez niego. Oczywiście myślę tutaj o matkach, które dobrze rozumieją rolę swojego macierzyństwa. Nie wiem tylko, czy wszyscy zdajemy sobie sprawę, zwłaszcza my mężczyźni i młode kobiety, które jeszcze nie są matkami, że najbardziej bolesną samotnością jest samotność matki. Jest ona bowiem obdarzona szczególną miłością przez Stwórcę i w szczególny sposób kocha swoje dzieci. Zawsze będzie nosić w sobie pragnienie, aby jej miłość została odwzajemniona przez dzieci. Ten rodzaj miłości matki i miłości do matki nie da się zastąpić żadną inną miłością. Gdy zabraknie odwzajemnienia, matka cierpi i to bardzo. Kiedy oddamy nasz głęboki szacunek Marii, nie jako boskiej osobie osadzonej przez ludzi na tronie kultu maryjnego i wyniesionej przed Synem, lecz jako matce, która przyjęła wiarą poselstwo anioła mówiącego: Moc Najwyższego zacieni cię, a co się narodzi, będzie święte i będzie nazwane Synem Bożym (Łk.1,35), to jestem przekonany, że nie przyniesie to ujmy mojej wierze. Sądzę, że Waszej też nie przyniesie. Spróbujmy się zatem skupić nad tą tragiczną postacią i spójrzmy na nią jako dobry przykład do naśladowania, a potem - jako na cierpiącą matkę o zranionej duszy. Jeden z zapisów o Marii mówi o radosnym uniesieniu w domu Elżbiety i Zachariasza, gdy przyszła ona z Galilei odwiedzić swą kuzynkę w ziemi judzkiej. Wtedy rzekła: Wielbi dusza moja Pana i rozradował się duch mój w Bogu Zbawicielu moim (Łk.1,47). To piękna i wzniosła chwila w jej życiu. Kilka miesięcy później w proroczym przesłaniu Symeona do Marii brzmi już nuta tragizmu, nuta o matce, której duszę miecz przeniknie (Łk.2,35). Co czuła? O czym myślała wtedy, stojąc w świątyni, słuchając wyroczni Pana i patrząc na pierworodnego syna Jezusa? A zatem Maria jest żydowską matką cierpiącą wśród milionów matek na świecie. Nie należy zabraniać nikomu współczucia dla Marii, tak jak nie należy zabraniać współczucia wobec kogokolwiek. Gdy się jednak myśli o niej jako o matce, która wraca ze wzgórza Golgoty bez umiłowanego syna Jezusa, tylko u boku młodego ucznia Jana, tym bardziej można darzyć ją współczuciem, mając świadomość, że mocno bolesna scena została wyryta w jej pamięci na zawsze. Syn pozostał wśród złoczyńców i skonał jako jeden z nich, choć nigdy nim nie był. Stało się tak, by spełniło się słowo: …do przestępców był zaliczony ( Iz.53,12). Jeśli zatem trudno komuś jeszcze współczuć i zrozumieć stan Marii i co odczuwała, to dodajmy słowo proroka Jeremiasza, który mówił o bólu, jaki zadano żydowskiej matce, krzyżując jej Syna: Nuże wy wszyscy, którzy przechodzicie drogą, spójrzcie i patrzcie, czy jest ból równy mojemu bólowi, który mnie zadano? (Tr.1,12). Właśnie – czy jest ból równy jej bólowi …, skoro nawet poganin Piłat wydał postanowienie: "Ja w Nim żadnej winy nie znajduję", a swoi, do których przyszedł, wzięli i rękami pogan ukrzyżowali Go. Powróćmy jeszcze na chwilę do rodzinnego domu Marii i Józefa w Nazarecie. W Ewangelii Łukasza mamy taki zapis: A dziecię rosło i nabierało sił, było pełne mądrości i łaska Boża była nad Nim (Łk.2,40). Tak Jezus dorastał w rodzinnym domu do około trzydziestego roku życia. Po przyjęciu chrztu wodnego w Jordanie, udzielonego przez Jana Chrzciciela, przebywa na pustyni przez czterdzieści dni. Przygotowuje się do wielkiej misji, spełnienia się wielu proroctw. Następnie rozpoczyna misyjną działalność w Galilei, a później w swojej ojczyźnie w Nazarecie. Tam też rozeszła się o Nim wieść i powołał kilku uczniów nad Jeziorem Galilejskim. Teraz jest odpowiedni moment, by zaprosić czytelników do Kany Galilejskiej i spojrzeć na Marię, matkę Jezusa, oraz posłuchać Jego słów. Maria w domu weselnym jest przykładem nie tylko dla kobiet, ale i dla mężczyzn. Jest przykładem wrażliwości na ludzkie potrzeby i problemy. Sam Jezus w pierwszej chwili wydaje się być mało wrażliwy, podobny do nas, ludzi z XXI wieku. Czasem nie potrafimy, a czasem nie chcemy być wrażliwi, bo to kosztuje trochę wyrzeczenia. Wrażliwość Marii polega na jej dobroci, współczuciu i chęci niesienia pomocy. Zauważa ona kłopotliwą sytuację w domu weselnym. Zwraca się do Syna i mówi: Wina nie mają. Czy to moja lub twoja sprawa, odpowiada Jezus ?(BT) Czego chcesz ode mnie niewiasto? Jeszcze nie nadeszła godzina moja (Jan.2,4). W tej informacji wina nie mają wyrażona jest też prośba. Przyznam szczerze, że w naszej kulturze chrześcijańskiej, zdanie „Czego chcesz ode mnie” brzmi dość chłodno i mało rodzinnie. Maria jednak bardzo pewna siebie (pewnie uzyskała to, o co prosiła) zdecydowanie mówi do sług: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie (BT - w.5).Godne uwagi jest też to, w jaki sposób Syn zwraca się do matki, a mianowicie - niewiasto. Takie odniesienie Syna do Matki podkreśla jej macierzyńską godności i nawiązuje do pierwszej niewiasty - Ewy, matki wszystkich żyjących. Jednym z ważnych kryteriów naszej chrześcijańskiej pobożności jest właśnie zdrowo rozumiana postawa Marii w potrzebie drugiego człowieka. To naprawdę piękna postawa. Gdy później przyglądamy się nauce Jezusa, widzimy zupełną zgodność pomiędzy postawą matki a Syna. Ta jedność w dostrzeganiu potrzeb drugiego człowieka pozostała aż do śmierci Jezusa i to śmierci krzyżowej. W trosce o Matkę, by zmniejszyć jej ból, mówi do niej: Niewiasto oto syn twój, a do ucznia: Oto matka twoja (Jan.19,26). Parafrazując ten wątek, można powiedzieć: „Bądźcie razem, razem wam będzie łatwiej przeżyć tę chwilę naszego rozstania’’. Tak się też stało i wziął ów uczeń Marię do siebie. Na jak długo ją wziął? Nie wiemy, być może na dni żałoby i smutku, może dłużej… Teraz znów wracamy do domu weselnego. Nie mają wina - mówi Maria. Jezus odpowiada jej w sposób dla nas nieco niezrozumiały, jak wspomniałem wyżej, bez ciepła rodzinnego. Pokazuje nam to, że istnieje jakaś tajemnica, do której nie mamy dostępu. Podobnie Pan Jezus postąpił, gdy miał 12 lat - pozostał w świątyni bez wiedzy rodziców. Po odnalezieniu się Maria zmartwiona rzekła do Niego: trzy dni szukaliśmy ciebie. Czemuście mnie szukali? Maria i Józef nie rozumieli tego (Łk.2,50). Także i tutaj, w domu weselnym, spotykamy trudną odpowiedź Jezusa. Matka jednak pokłada nadzieję w swoim Synu wbrew Jego pozornej odmowie: Jeszcze nie nadeszła godzina moja (w.4). Maria wydaje polecenie: Zróbcie cokolwiek wam powie (Jan.2,4). Maria jest dla nas dziś najlepszym przykładem ufności, jaką powinniśmy się wykazać w naszej rozmowie (modlitwach) z Jezusem. Wbrew pozornym odmowom Pana nie powinniśmy się obrażać, narzekać, zastanawiać się nad tym, czy czasem nie czekamy za długo na jakąś odpowiedź. Powinniśmy uzbroić się w cierpliwość i z ufnością czekać. Dobrze jest wejrzeć w siebie i zapytać, czy zrobiłem wszystko, co powiedział Pan? Jeśli brakuje wina, a On każe nosić wodę, noś wodę aż po brzegi dzbana. Jeśli każe wyłupić oko swoje, bo ono gorszy, kieruje cię na obiekt pożądliwości, zrób to czym prędzej. To polecenie jest dla twojego dobra, dla życia w wieczności z Bogiem. Jeśli jednak będzie ci żal jednego oka, stracisz całego siebie i będziesz z dala od Boga, a tam będzie płacz i zgrzytanie zębów oraz ciemność nieprzenikniona. „Zróbcie cokolwiek wam powie’’ Te słowa Marii streszczają całą duchowość chrześcijaństwa na przestrzeni wszystkich wieków, aż do powrotu Jezusa na ziemię. To jedno zdanie streszcza wszystko, czego nauczał Jezus i apostołowie w Nowym Przymierzu. Wyznacza drogę życia duchowego wzrostu i dojrzałości. Wyznacza naszą miłość do Jezusa, jest drogowskazem do wieczności. Owe słowa miały znaczenie w domu weselnym, później w średniowieczu i dziś - znaczenie o wymiarze duchowym, o fundamentalnym znaczeniu. W biblijnej historii słudzy posłuchali tego, co Jezus im polecił i napełnili stągwie wodą po brzegi. Mogło się im to wydawać niedorzecznością: brakuje wina, a Jezus każe nosić wodę, dużo wody. Spróbujmy ten moment również odnieść do naszego życia, do naszych problemów i naszych kłopotów, czasem rozczarowań i bólów. Nauka Jezusa wydaje się w niektórych miejscach nie do wykonania. Jezus, by coś wyjaśnić, często stosował przypowieści, analogie. W niektórych przypadkach mówił jednak wprost: Jeśli cię ręka twoja lub noga twoja gorszy, to odetnij ją i odrzuć od siebie (Mat.18,6-8). Powtarzam, to nie są przypowieści, to jest nauka do zastosowania. Jeśli zatem ktoś zastosuje, to lepiej będzie dla niego zostać ułomnym i wnijść do życia Bożego, niż być zdrowym, gorszyć innych i stracić Boże życie. Lepiej jednak zachowywać się tak, by ręce i nogi nie prowadziły nas do upadku. Wtedy nie będziemy musieli tak radykalnie postępować z naszymi częściami ciała. Bądź wzorem w postępowaniu, w miłości, w wierze i czystości (1Tym.4,12). Teraz znów powróćmy do domu weselnego i popatrzmy, co się dzieje dalej. Okazuje się bowiem, że nikt z gości weselnych ani słudzy, nie sprzeciwiali się poleceniom Jezusa. Jezus więc daje następne polecenie. Zaczerpnijcie i zanieście dla gospodarza wesela. A oni zanieśli (w.7) Znów nasuwa się pytanie. Czy nie mógł Jezus uczynić cudu, tak jak Eliasz, mówiąc do wdowy w Sarepcie: Mąka w garnku się nie wyczerpie, a oliwy w bańce nie zabraknie, według Słowa Pana, które wypowiedział przez Eliasza (1Król.17,16). A tu przecież ktoś większy niż Eliasz. Jezus każe nosić wodę. Być może przez ten przykład chce nam pokazać, że:
Słudzy uczynili wszystko, a Jezus tutaj nie zastąpił pracy człowieka. Jezus pokazuje, że chce współdziałać z człowiekiem. Sam nie będzie dokonywał cudu, by człowiekowi żyło się wygodnie i przyjemnie. Praca i zmagania się z przeciwnościami losu, noszenie wody, jakby wbrew logice, chodzenie śladami Jezusa, ciągle pod wiatr pustynną ścieżką, która wiedzie wzwyż, będzie obficie wynagrodzone, tak jak w Kanie Galilejskiej. Niech to jedno proste zdanie, które Duch Święty włożył w usta Marii matki naszego Pana, będzie dla nas błogosławieństwem i niezawodnym drogowskazem do domu Ojca w wieczności: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (BT). |